Pani Ewa - moja działka chyba jest najwyższa przez te drzewa

Kiedyś mieszkałam na Mokotowie. Urodziłam się na Karowej. Mieszkałam do Powstania z rodzicami na Wiktorskiej, przy Kazimierzowskiej. Ja tu jestem ponad 30 lat od 1983 roku. Moja ciotka wtedy umarła i ja przejęłam tę działkę. Posadziłam tu trochę piennych porzeczek, agrestu, ale grządek warzywnych nie mam. Raz były warzywa. Jak moje wnuki były małe, miały po trzy lata (teraz mają po 30), to stwierdziłam, że nie wiedzą, co to marchewka i pietruszka. Kupiłam nasiona, posiałam i wyrosła tu marchewka i tam pietruszka. A oni cierpliwie czekali i czekali, i jak wyrosło, to się rzucili na tę marchewki. Cele edukacyjne spełnione. Jeszcze kupiłam, bo nigdy nie widziałam, brukselki. To jest taka kapusta, taki jakby krzak. Wyrasta taka łodyga i przy liściach są te główki. Ja chciałam to zobaczyć. Wnuki
teraz rzadko przychodzą, bo są dorosłe, mają dwadzieścia siedem i dwadzieścia osiem lat. Ale kiedyś zawsze tu przychodzili. Nie było metra wtedy, to ja przyjeżdżałam z nimi, wtedy jeszcze samochód prowadziłam. Miałam bardzo dobrego trabanta (śmiech). Teraz metro jest, wsiadam w metro. Mieszkam na Woli. Metrem dojeżdżam do placu bankowego dwa przystanki tramwajem.

RYTUAŁY
Ja zazwyczaj przychodzę tu o 7:00 rano, bo ja jestem taki „wczesny” człowiek i wracam gdzieś tak – jedenasta, dwunasta. Po południu to tutaj dużo ludzi chodzi, a ja nie lubię tak. Ale tak właśnie rano bardzo lubię jak jest cisza, spokój. Mąż mówi – „ja z tobą pojadę”, ja mówię – nie. Przychodzę rano, przebieram się w jakieś ubranie. Mam takie spodnie waloniaste, które zakładam i właściwie rozglądam się, patrzę co tu można zrobić. A potem jak już coś porobię, to sobie siadam. Krzyżóweczka i koniec. Ja lubię ciszę, spokój i właściwie moi znajomi jak chcą przyjść, to przychodzą po południu. Piąta, szósta. A ja wtedy to już książkę i krzyżówkę rozwiązuję w domu. Bo ja przychodzę rano. Ptaszki też karmię regularnie. Już dzisiaj zjadły.

DRZEWA
Są trzy bzy. To są drzewa, które są znacznie starsze. Ten jest lila, tamten jest biały piękny, a ten też jest lila, ale taki bardziej ostry. Ktoś kiedyś powiedział, że trzeba go wyciąć. „Niech dożyje do końca!”.
Jak wnuki były małe, to byliśmy na Mazurach, do lasu poszliśmy. Te choinki były małe, takie samosiejki. Wzięłam dwie i przywiozłam. Ta jest Zuzia, a to jest Wojtek. Bo Wojtek jest młodszy o rok (śmieje się). A syna poprosiłam, żeby zasadził brzózkę. No i syn kupił brzózkę taką w pudełeczku, małą i ona przerosła te choinki! Moja sąsiadka cały czas mówiła, żeby też chciała brzózkę. „Bo tak się człowiek przytuli”. Ja mówię – „proszę pani, ta brzózka moja jest taka mała. Ale zawsze może człowiek się przytulić do mojej brzózki. Co za problem!” Moja działka chyba jest najwyższa przez te drzewa. Pamiętam, jak kiedyś były zawody lotnicze, to się wchodziło na najwyższy dach. Jakieś akrobacje były i się oglądało. A ja już dwa razy leciałam balonem. Nie tutaj, ale w Nałęczowie.

Owoce miałam, wiśnie, czereśnie, ale nie miał kto ich zrywać. Kiedyś mąż wchodził na drabinę. To są piękne wiśnie, ale co z tego. Prosiłam tutaj panią, żeby może wzięła sobie połowę, bo mi jest tu za wysoko.

Ewa Krasnodębska-Kowalewska, ROD Obrońców Pokoju

2